Porażka
-
DST
154.00km
-
Aktywność Jazda na rowerze
Do Lanckorony i Kalwarii Zebrzydowskiej miałam miałam ochotę wybrać się w najbliższym czasie lecz nie sądziłam, że w sobotę wieczorem Krzysiek stwierdzi, że chce pojechać tam w niedzielę. W ostatniej chwili dołączył do nas Yacek. Ucieszyliśmy się, nie tylko ze względów towarzyskich, ale i dlatego, że nasz kolega wziął na siebie trud nawigacji.
Zaczęło się pięknie - Kraków, Planty, Wawel, ścieżka rowerowa wzdłuż Wisły.
Pierwszy postój w Tyńcu.
Na Bursztynowym Szlaku. Ten sam motyw zatrzymał i mnie i Yacka.
W Lanckoronie już byłam zmęczona upałem i podjazdami.
Takie klimaty bardzo lubię.
Cały rynek zastawiony samochodami, oczywiście nie tylko takimi jak te udekorowane z fantazją. Na środku wielka scena osłonięta tandetną, jaskrawą plandeką, tłum ludzi, sklepiki, stragany z rękodziełem artystycznym i pseudoartystycznym, nieśmiertelne stroje krakowskie i koronki itp, itp... Ma to wszystko swój urok ale niestety przesłania niewątpliwą urodę miejsca.
Na kalwaryjskich ścieżkach upadłam. Na szczęście tylko na duchu ;) Zmęczyło mnie słońce, dolegliwości żołądkowe i uporczywie psujące się przerzutki.
Zrezygnowaliśmy więc z planowanych Wadowic i zwiedzania Doliny Karpia i ruszyliśmy prosto na pociąg w Łazach. Po drodze na dobitkę zaczął mi dokuczać kręgosłup i poczucie winy, że psuję wyjazd moim towarzyszom.
Kategoria wycieczka rowerowa
komentarze
Pozdrawiam